Kiedy czytam słowa proroków Starego Testamentu mam często wrażenie, że sporo pesymizmu w ich głoszeniu.
Strach, przerażenie i groźba. U Jeremiasza w dziesiątym rozdziale „ukarz mnie, Panie lecz według słusznej miary, nie według swego gniewu, byś mnie zbyt nie umniejszył”. Odległe słowa od tych z codziennej modlitwy: „zbaw nas od złego”.
Wezwanie to nawiązuje do modlitwy z Psalmu szóstego. Gniew Boga ma mieć funkcje wychowawczą. Ma skarcić ludzi jak ojciec dziecko, by ludzie wyciągnęli z tego wnioski.
Prorok to ktoś, kto ma coś ważnego do powiedzeniu ludziom swoich czasów. W Starym Testamencie powołanie proroków jest ściśle datowane. Jeremiasz powołany został za czasów Jozjasza, syna Amona. To wskazuje na konieczność przemawiania do konkretnych ludzi, w konkretnym czasie.
Uderzające jest to, że każdy prorok mówi tak, jakby był sam odbiorcą słowa. Kiedy sobie to uświadomiłem, byłem wtedy diakonem, uznałem, że tak mam głosić, że przede wszystkim mam być pierwszym słuchaczem. Mówić do innych, to co sam chciałbym usłyszeć. Dzięki tego prorocy nie głosili siebie.