Podczas ostatniego weekendu majowego miałem przyjemność brać udział w wydarzeniu zorganizowanym przez Michalickie Rajdy Rowerowe. Z grupą śmiałków ruszyliśmy w Bieszczady i zdobywaliśmy tamtejsze szczyty. Wspindranie się było pełne momentów słabości, ale także różnych refleksji.
Podczas zdobywania podjazdów bardzo mocno przeszkadzały mi zbędne kilogramy. Każdy najmniejszy ciężar sprawiał, że droga była coraz trudniejsza. Najbardziej odczuwałem swoją nadwagę, przez którą mój rower i ja stękaliśmy na zmianę. Zauważyłem również, że każdy z moich towarzyszy ma swój rytm w zdobywaniu wzniesień. Każda próba w dorównaniu koledze kończyła się powrotem do swojego rytmu, który był najodpowiedniejszy. Niesamowicie ważne było jedzenie i picie. Jeżeli zapomniało się o uzupełnieniu płynów i wchłanianiu kalorii, można było liczyć, że w pewnym momencie zostanie „odcięty prąd” i za żadne skarby nie będzie można ruszyć dalej.
Dzisiaj nasze oczy w sposób naturalny podążają ku górze za Panem Jezusem. Warto od czasu do czasu patrzeć w niebo, żeby przypominać sobie, gdzie jest nasze miejsce i o co walczymy. Jednak, jak poczują nas dwaj mężowie w białych szatach, nie mamy się tylko gapić w niebo, bo Pan Jezus, który został zabrany do nieba, stamtąd do nas wróci. Nie możemy zatem tylko stać, ale iść i głosić Dobrą Nowinę, że Jezus chce dać każdemu nowe życie, że chce nas wyrwać z tego wszystkiego, co sprawia, że jesteśmy na wpół martwi.
Myślę, że w naszym codziennym wspindraniu się do nieba (czyli do bycia maksymalnie najbliżej Jezusa ) i do dobrego głoszenia Ewangelii przydatne będą te trzy wskazówki.
Na początku pozbyć się tego, co na obciąża i nie pozwala być blisko Pana Jezusa.
Pamiętanie o karmieniu się Eucharystią, która daję siłę i energię zwłaszcza na najcięższe dni.
Ważna jest również świadomość, że każdy z nas ma swoją drogę i swój rytm w wędrówce do bliskości z Nim.