Rodzina Willsonów od pokoleń mieszkała w Teksasie. Ich przodkowie przybyli tu dawno temu z Irlandii. W swoim miasteczku byli jedynymi katolikami pośród licznych wspólnot baptystycznych. Żyli z nimi w zgodzie i często zapraszali się na celebrowanie wspólnych świąt. Sean był głową rodziny i starał się, razem z żoną, wychowywać swoje dzieci w duchu katolickim. Syn od dłuższego czasu myślał o wstąpieniu do seminarium duchownego. W rodzinie panowała dobra atmosfera i wzajemna życzliwość. Mimo to najmłodsza córka Jenny zaczęła sprawiać problemy.
Któregoś dnia, namówiona przez koleżankę, ukradła samochód ojca mając zaledwie 16 lat. Miał to być dowód na to, że jest samodzielna i nie chce mieć z rodzicami nic wspólnego. Chciała uciec na Florydę i rozpocząć karierę aktorki. Mama Jenny śmiertelnie się zmartwiła i rozpoczęła prosić św. Michała Archanioła o pomoc. Ojciec zgłosił sprawę na policję i rozpoczęły się poszukiwania. Samochód prowadzony przez nastolatkę szybko zwrócił uwagę policyjnego patrolu na Florydzie. Poinformowano państwa Willsonów o odnalezieniu córki i jej koleżanki.
Po powrocie do domu rodzice z wielką łagodnością i dobrocią chcieli porozmawiać ze swoją córką. Nie nałożyli na nią żadnej kary. Martwili się i chcieli jej pomóc i przede wszystkim zrozumieć motywy jej działania. Jenny jednak nie doceniła gestu rodziców. W gniewie powiedziała, że ich nie kocha, a w domu czuje się jak w więzieniu. Największy cios spadł jednak na rodziców, gdy córka całą winę za tę sytuację zrzuciła na ich wiarę i Boga, który – jak wykrzyczała – „jest tylko urojeniem”.
Atmosfera w domu zrobiła się ciężka i przytłaczająca. Jenny wyniosła ze swojego pokoju pamiątkę z bierzmowania i obrazek ze św. Michałem Archaniołem, którego obrała za patrona jeszcze w dzieciństwie. Mama Jenny pozbierała wyrzucone przedmioty i postawiła je przy swoim łóżku, aby każdego dnia wieczorem pamiętać w modlitwie za córkę.
Kilka miesięcy później starszy brat Jenny podjął decyzję o wyjeździe do seminarium do Włoch. Radość z wyboru syna mieszała się ze smutkiem spowodowanym przez Jenny. Pod koniec września rodzina wspólnie wybrała się na lotnisko, żeby pożegnać przyszłego kleryka. Jenny dopiero po silnej namowie zgodziła się jechać i pożegnać brata. Przez całą drogę dawała odczuć, że nie jest zadowolona ze wspólnego wyjazdu. Na lotnisku chłodno pocałowała brata w policzek i wróciła do samochodu.
W drodze powrotnej rodzina usłyszała komunikat o pogarszającej się pogodzie i ostrzeżeniu przed tornadami. Godzinę później zobaczyli na horyzoncie ciemne chmury, a samochód zaczął trząść się od silnych podmuchów wiatru. Zbliżało się olbrzymie tornado. Ostatni komunikat jaki usłyszeli w radio nakazywał kierowcom opuszczenie samochodów i położenie się na ziemi w najniższym punkcie terenu. Cała rodzina schroniła się w pobliskim betonowym tunelu. Zacinający deszcz uderzał w ich plecy, a silny wiatr utrudniał oddychanie. Wokół latały kawałki drzew i domów. Po kilkunastu minutach wszystko ucichło. Samochód Willsonów leżał do góry kołami kilkaset metrów dalej. Nie nadawał się do dalszej jazdy. Na szczęście nikomu nic się nie stało.
Wystraszona Jenny wtuliła się w ramionach rodziców. Szlochając zwróciła się do nich: „Przepraszam. Przepraszam was za wszystko. Ja nie chciałam. Nie chcę dalej tak się zachowywać. Wybaczcie mi!”. Rodzice przytulili mocno córkę i spojrzeli na siebie. Wiedzieli, że po tym wydarzeniu wszystko się zmieni.
Jenny wróciła do domu. Była wdzięczna, że ma takich kochających rodziców, a ostatnia sytuacja ożywiła jej wiarę w Bożą Opatrzność. Wzięła z powrotem pamiątkę z bierzmowania i obrazek anioła, a pod nim umieściła kartkę z napisem: „Dziękuję”.