Już jakiś czas temu dotarła do mnie prawda o mocy pewnej herezji rozpowszechnionej głównie wśród duchowieństwa. Niestety historia Kościoła pokazuje, że to właśnie wśród duchownych największy jest odsetek tych, którzy w herezje popadali i je wymyślali. Także w przypadku aktywizmu wielu popada w błąd, który jest sprzeczny z podstawowymi zasadami ewangelizowania i prowadzenia życia duchowego. Na nic się zdają ostrzeżenia mistrzów duchowych i świętych. Człowiek z uporem twierdzi, że aktywizm prowadzi do zbawienia, a święci od wieków wołali, że za każdym działaniem chrześcijanina ma stać najpierw autentyczna modlitwa i kontemplacja. Warto powołać się tu na takie autorytety jak św. Teresa z Kalkuty, św. Josemaria Escriva, św. Maksymilian Kolbe, św. Jan od Krzyża czy św. Franciszek z Asyżu.
W powszechnym mniemaniu działanie i praca nie są niczym złym. Jest w tym dużo racji, ale życie (szczególnie duchowe) jest dużo subtelniejsze niż mogłoby się z pozoru wydawać. Zdarza się bowiem, że w naukach katechizmowych, kazaniach i naukach spowiedniczych wierni mają okazję usłyszeć: „Proszę się nie martwić. Praca także może być modlitwą”. Niestety jest to zdanie nieprawdziwe i z góry błędne, żeby nie powiedzieć „arcyheretyckie”. Praca to praca, a modlitwa to modlitwa. Oczywiście można modlić się w pracy, ale sama praca nie jest modlitwą, chyba że ktoś nie rozróżnia podstawowych czynności takich jak chociażby oddychanie i jedzenie. Niby jedno i drugie polega na pochłanianiu, ale ciężko by było oddychać jedzeniem, a już tym bardziej karmić się powietrzem.
Herezja aktywizmu stanowi przede wszystkim podświadome usprawiedliwienie dla zaniedbań duchowych, których doświadcza każdy człowiek (nawet najpobożniejszy). Pamiętam kapłana, który pouczył mnie kiedyś, że łatwiej jest stanąć przy betoniarce niż poświęcić 30 minut na medytację. Duchowość jest pierwszą ofiarą nadmiernego aktywizmu. Czas i siły ludzkie nie są z gumy, a przecież – jak powiada św. Benedykt – we wszystkim należy zachować umiar. Wszystko ma swój czas i nie należy się dziwić, jeśli praca pochłania nas na 100, 200 czy 300 procent i nie starcza nam sił na inne rzeczy, a co dopiero na wyciszenie i modlitwę.
W momencie, gdy zaczyna brakować prawdziwej modlitwy człowiek rozpaczliwie szuka racji dla swojego działania. „Modlitwą” stają się wtedy wypełnianie obowiązków, sprzątanie, oglądanie pobożnych treści w internecie, przejażdżki rowerowe czy spacer po lesie. Nikt oczywiście nie przeczy, że są to rzeczy dobre i przyjemne, ale wcale niekoniecznie muszą one zastępować czasu, który powinniśmy przeznaczyć na modlitwę w sensie ścisłym.
Niestety herezja aktywizmu ma też swoje poważne konsekwencje w życiu osób duchownych. Obciążenie obowiązkami, nadmierna ilość godzin w szkole i praca duszpasterska nie zastępują pacierza, brewiarza i innych ćwiczeń duchowych. Często dużo łatwiej jest przygotować kolejne kazanie, opublikować wpis na blogu, napisać plan katechezy, czy uporządkować dokumenty w kancelarii niż dopilnować regularnego rytmu modlitwy, do którego zobowiązani są wszyscy duchowni. Aktywizm stał się cichym zabójcą dla wielu wspólnot parafialnych i zakonnych. Jego przejawem jest chociażby „akcyjność”, która staje się miernikiem atrakcyjności duszpasterstwa. Zaangażowanie w sprawy, które nie mają charakteru formacyjnego i często nie mają związku z posługą Słowa powinny być domeną ludzi świeckich. Księża i zakonnicy mogą oczywiście angażować się w dzieła społeczne, charytatywne i młodzieżowe, ale źle się dzieje, gdy odnajdują się tylko w tym, co nazwać można sferą „profanum”. Kapłan nie jest społecznikiem, kierownikiem kolonii, wodzirejem ani bizesmenem. Jego miejsce na ziemi i funkcję jasno określił Kościół: kapłan ma zajmować się posługą Słowa i sprawowaniem sakramentów. Jasne, że jest to pojęcie bardzo szerokie, ale też dosyć ostro wyznacza granice tego, co do posługi kapłańskiej nie należy. Jeżeli zatem w życiu kapłana te dwie czynności zaczynają schodzić na dalszy plan lub brakuje na nie czasu z powodu innych zajęć, to mamy do czynienia z czymś głęboko niepokojącym. Oczywiście akcyjność przynosi dużo więcej satysfakcji niż mozolna adoracja Najświętszego Sakramentu, ranne pacierze, czy wieczorne wyjście do kaplicy na osobistą. modlitwę. Myślę, że to właśnie na tym polega autentyczny trud kapłańskiego życia. Pochwałą dla kapłana nie jest ”jego” dzieło, ale świadectwo jego głębokiego życia duchowego, które promieniuje na innych i przybliża do Boga. Rację miał bowiem Benedykt XVI mówiąc, że kapłani mają być specjalistami od Pana Boga. Koniec, kropka.
Herezja aktywizmu ma się dzisiaj całkiem dobrze. Sprawiła, że to, co w chrześcijaństwie najpiękniejsze i najistotniejsze schodzi na dalszy plan. Rację mają wszyscy, którzy ganią księży za zeświecczenie i działalność na pokaz. Rację mają także księża, którzy otwarcie mówią wiernym o tym, że praca i ich obowiązki codzienne nie są modlitwą w sensie ścisłym. Tak koło wzajemnych upomnień się zamyka, a najpowszechniejsza herezja XXI wieku ma się nadal bardzo dobrze.